Tina Kamara i jej historia
Chciałbym żebyś zapytała mnie za 10 lat … Ale postaram się opisać moją historię teraz,
w 2022 roku, kiedy ludzie giną w moim kraju…
Mam na imię Tina, mam 32 lata, jestem Ukrainką. Ukrainką z afrykańskimi korzeniami, posługująca się językiem ukraińskim, która lubi barszcz i smalec, która mieszkała całe życie w swoim kraju i tylko w strasznym śnie mogła sobie wyobrazić, że mogę go opuścić.
Wychowałam się ze zwykłymi ludźmi. Moja mama pół życia pracowała na bazarze, bo pochodziła z biednej rodziny. Moja babcia sama wychowała troje dzieci i pracowała na kilku etatach. Rano pracowała w fabryce, a wieczorem prasowała ubrania dla Żydów. Mój dziadek był pijakiem, który torturował swoją rodzinę. Moja mama została sierotą w wieku 17 lat. Musiała iść do pracy, żeby się wyżywić.
W tamtych czasach w Związku Socjalistycznych Radzieckich Republik trudno było pracować i studiować. Dlatego moi rodzice mówili od dzieciństwa, jak ważne w życiu jest wyższe wykształcenie.
Mam dwa zawody: po pierwsze jestem księgową , a po drugie ekonomistą. Mój biologiczny ojciec mieszka w Paryżu. Przez całe życie niewiele się z nim kontaktowałam, bo za ojca uważam inną osobę.
Mój prawdziwy ojciec nazywał się Jewhen, był prostym facetem ze wsi, z regionu Winnicy. On był likwidatorem wypadku elektrowni jądrowej w Czarnobylu, gdzie otrzymał dużą dawkę promieniowania. Następnie przez pół życia pracował w Narodowym Banku Ukrainy jako kierowca. Był człowiekiem z wielkiej litery, kochał swoją rodzinę, opiekował się mną i moją mamą. Podniósł mnie i zainwestował w moje życie ostateczne wartości, że zawsze trzeba być Człowiekiem, aby być dobrym. Zawsze pomagać ludziom słabszym od ciebie. Docenić życie i zostawić po sobie dobro. Zgodnie ze wskazówkami ojca, wybrałam sobie męża. Tata zmarł... w 2018 roku miał 63 lata, wyszedł na dwór i nigdy nie wrócił, jego serce stanęło. W tym momencie stałam się półsierotą... W tym momencie część mnie umarła...
Mam pięknego syna, w lutym skończył 5 lat. Nazywa się Leon, na cześć papieża Leona I Wielkiego. Został mi podarowany przez miłość mojego życia. Mój mąż, moje wsparcie, moja ściana, z którą przeżyłam 12 szczęśliwych i pełnych miłości lat. Z kim spotkam swoją starość w otoczeniu dzieci i wnuków.
Wszyscy urodziliśmy się w Kijowie, stolicy Ukrainy. Ale przez ostatnie 4 lata mieszkaliśmy w Nowej Kachowce w regionie Chersoniu. Najpierw przyjechaliśmy na sezon, aby spróbować tam zbudować biznes rolniczy. A potem zaczęliśmy budować swój dom. Zbudowaliśmy go własnymi rękami, po prostu wszystko od podstaw, nawet dach został wykonany wspólnie z mężem. To było super!
Po pewnym czasie zaczęłam budować swój biznes w regionie Chersoniu. Związany z artykułami kosmetycznymi. Dokładnie z kosmetykami z Korei, USA, Europy i Ukrainy.
Początkowo współpracowałam z salonami kosmetycznymi, a potem już otwierałam sklepy. To była moja nisza od ponad 10 lat. Pierwsze kroki w firmie Avon stawiałam w wieku 14 lat. Ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że znalazłam dzieło mojego życia, o czym później…
W październiku otworzyłam swój drugi sklep w Chersoniu, w największym centrum handlowym w dwóch regionach.
A już w styczniu wróciłam do Kijowa, żeby podpisać dwie umowy na nowe sklepy w stolicy. Wtedy pomyślałem, że najgorszą rzeczą, jaka nam się przytrafiła, był COVID, który udało nam się przetrwać i zachować biznes …
Plany były po prostu ogromne, wspierał mnie mąż i rodzina. Nawet mój syn zrozumiał, jak to było dla mnie ważne i z przyjemnością chodził ze mną do pracy.
Na początku lutego my z synem ponownie pojechaliśmy do stolicy, spotkać się z dużą firmę na Ukrainie, która chce z nami współpracować przez kolejne trzy lata. Po prostu nie rozumiecie, co to dla mnie znaczy! Po prostu szok!
Już w marcu mieliśmy otworzyć sklep o 10 metrów w strefie kasowej z największą sieciową firmą w naszym kraju. W mieście Irpin.
Wróciliśmy do regionu Chersonia, ponieważ 14 lutego są syna urodziny. Świętowaliśmy w domu. Balony nadal wiszą w domu, a minęło już 7 miesięcy.
26 lutego musieliśmy wrócić do Kijowa, aby rozpocząć przygotowania do otwarcia nowych sklepów. Ale wyjechaliśmy wcześniej na dwa dni, bo wojna...
Wojna! Rozumiecie!? Wojna w XXI wieku. O czwartej rano Rosja zaatakowała nas, jak kiedyś Niemcy.
Żeby być dokładnym, Rosja zaatakowała nas w 2014 roku. Kiedy byliśmy zmęczeni, bo walczyliśmy z reżimem Janukowycza. Bezczelnie i zachłannie zabrała nam Krym, Donieck i Ługańsk. A teraz zabrała mój drugi dom, Chersoń. Potężny i silny Cherson, który nakarmił cały kraj, który karmił pół świata. Jego najlepszych arbuzów i pomidorów nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie! Przyjaciele obudzili nas słowami «Obudź się! Wojna się rozpoczęła!» .
Nie wiedziałam, co powinniśmy zrobić. Gdzie uciec. Mój mąż powiedział: «Idziemy, bo tu zginiemy. Sam nie będę w stanie ochronić ciebie i syna».
Nie da się umieścić całego życia w jednym samochodzie.
W domu mamy dwa psy; Niedźwiedzia i Wiewiórkę oraz kota Timosha. Nie mogliśmy ich znaleźć, uciekli przed wybuchami i ukryli się. Pojechaliśmy z moim mężem, synem i chomikem do Kijowa na spotkanie z mamą. Potem wszystko było jak we mgle, miliony samochodów na drogach. Ogromne kolejki na stacjach benzynowych, w pobliżu bankomatów i sklepów. Panika. Gdy mijaliśmy most Antoniwski w Chersoniu, pół godziny później były już na nim rosyjskie czołgi. Po prostu czuliśmy ich oddech na karku, to było bardzo przerażające. Pamiętam, że gdzieś koło Mikołajowa przeleciały obok samoloty wyrzutki, to byli nasi Ukraińcy!
Jechaliśmy bardzo długo, nie jedliśmy, nie rozmawialiśmy i nie zatrzymywaliśmy się. Omijaliśmy każde miasto, bo nie wiesz, co Cię czeka...
Zadzwoniłam do mamy i zapewniłam ją, że już jedziemy po nią, ona była w pracy. Przeszła przez 9 stacji metra na najdłuższej alei w Kijowie. Czekała na nas w domu, ale nie przyjechaliśmy...
Nie mogliśmy!
Byliśmy już w obwodzie kijowskim, ale nie mogliśmy dostać się do Kijowa. Były już bitwy, czołgi jeździły moimi ulicami, w moim mieście!
Jeśli to czytacie, życzę, żebyście nigdy nie byli w mojej skórze! Abyście nigdy nie musieli wybierać między dzieckiem a rodzicami!
Wybrałam mojego syna!
Nie byłam nawet pewna, czy przeżyjemy, ale syn musi! On jest moim dzieckiem!
Zadzwoniłam do mamy i powiedziałem: „Wybacz mi, wybacz mi! Ale nie będziemy mogli po ciebie przyjść, bardzo cię kocham! Bardzo cię kochamy."
Mój mąż obiecał mamie i mnie, że po nią wróci! Ponieważ jest naszą wspólną matką, jego rodzice zmarli już dawno.
Zawracamy i jedziemy na Zachodnią Ukrainę, tam mamy przyjaciół. Potem wszystko było we mgle, płakałam, a mąż był cichy.
Po prostu jechaliśmy. Zmienialiśmy trasy i jechaliśmy bardzo długo. Wypadki po wypadkach, ogromne korki. Po prostu jechaliśmy i modliłam się za nas wszystkich. Myślałam, że to sen...
Wieczorem 25 lutego dotarliśmy do Sambora (obwód lwowski). Do naszych przyjaciół, ale nie było ich w domu... Pojechali na granicę z Polską, aby ratować swoje dziecko.
Staliśmy na ulicy, czekaliśmy, a potem pojawił się mężczyzna i zapytał : „Macie dziś gdzie przenocować!”, bo widział nasze kijowskie numery samochodowe. Płakaliśmy i oddychaliśmy..
Pomyślisz, dlaczego ci to mówię, chcę tylko opowiedzieć o moich ludziach.
Mój syn i ja mieszkaliśmy u mamy koleżanki, która widziała mnie po raz pierwszy. Ale od razu została moją babcią, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Nazywa się Ciotka Ola, ma 70 lat. Wiele w swoim życiu widziała, ale nigdy nie straciła ducha i nie pozwoliła mi.
27 lutego mój mąż wyjechał!
Pojechał znaleźć naszą matkę! Poszedł bronić naszej Ukrainy! Nie jest wojskowym, nigdy nie był w wojsku. Jest biznesmenem, ale ma przy sobie broń, bo był myśliwym. Nie wiem, przez co przechodziłam w tym momencie! Prawdopodobnie wszystko na raz...
Mój mąż dotrzymał słowa. Była ze mną moja matka, a on został pod Kijowem, by bronić stolicy. Pierwsze dwa miesiące wojny były bardzo trudne! Nikt z nas nie rozumiał, co nas czeka... Nie chciałam wyjeżdżać z kraju, myślałam, że jesteśmy wtedy bezpieczni... Ale kiedy Rosja zaczęła nam grozić bronią atomową, wyjechaliśmy do Polski. Moja mama wróciła do Kijowa, a ja pojechałam z dziewczyną i dwójką dzieci do Siedlec. Spotkali nas wolontariusze ukraińscy i Magdalena Urban, ona jest Polką.
Kiedy wypowiadam jej imię na głos, mam ochotę płakać, płakać z radości, bo po prostu nie znam innych ludzi o tak wielkim sercu. Od pierwszych dni wojny otworzyła ogromny magazyn, w którym znajdowało się po prostu wszystko, co potrzebne uchodźcom z Ukrainy. Dzięki niej nie popadałam w depresję, zawsze miałam coś do roboty. Wspierała mnie od pierwszych dni i osiągnięć, jest moją przyjaciółką z wielkiej litery.
Pierwsze dwa miesiące w Polsce były bardzo trudne dla mojego syna i dla mnie. Chciał wrócić do domu, do taty i do jego zabawek, a ja po prostu chciałam iść do męża.
Język polski był dla mnie bardzo trudny i niezrozumiały.
Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że po prostu muszę się skupić i zrozumieć język. Jest bardzo podobny do ukraińskiego, a także melodyjny jak nasz.
28 maja wróciłam na Ukrainę. Na kilka dni wziąć ślub z moim mężem. Kto by pomyślał, że tak będzie wyglądać mój wymarzony ślub...
W otoczeniu kilku przyjaciół, naszej mamy i naszego syna. Te dni zainspirowały mnie i dodały mi sił. I znów wróciłam do Polski, ale nie do hotelu, tylko do domu uchodźców w Siedlcach. Szczerze mówiąc, to było przerażające. To przerażające, bo jestem cała czarna i w samochodzie. To było przerażające. Jednak ludzie mnie przywitali bardzo ciepło. A teraz każdemu Ukraińcowi, który właśnie do nas przychodzi, mówię jedno: „jesteśmy tu jedną rodziną” i tak właśnie jest.
W domu uchodźców mamy koordynatorkę, ma na imię Aneta. Poznałm ją w pierwszych miesiącach mojego pobytu w Polsce. Jest bardzo mądrą Panią, zna każde nazwisko i w którym pokoju ktoś mieszka. Ona jest jak skała, ale wiesz dlaczego!? Ponieważ ona ma nas wiele, a my mamy ją tylko jedną. Jedna, nas 400 osób, uchodźcy z Ukrainy i wszyscy jesteśmy różni, a każdy z nas ma swój charakter.
Zawsze żartuję, mówię: „Annette, kiedy wojna się skończy. Pojedziesz z nami na Ukrainę i nauczysz innych sortować śmieci i sprzątać po psach.”
Wiem, że bardzo nas kocha. A my jesteśmy jej, ona jest dla nas jak matka, która opiekuje się każdym swoim dzieckiem.
W 7 miesiącu wojny mój syn chodzi do przedszkola, a ja pracuję jako sprzątaczka i bardzo się cieszę, że mam pracę.
Marzę o otwarciu sklepu kosmetycznego w Polsce, tak małego, na 10 metrach kwadratowych, w tym celu chodzę na lekcje języka polskiego, żebym mogła opowiedzieć dobrą historię o kosmetykach z Ukrainy.
Lubię chodzić do Rossmana i innych sklepów kosmetycznych, to mnie uspokaja. Może to zabawne, ale tak właśnie medytuję.
Nie wiem, co będzie dalej dla nas wszystkich, ale...
Chcę! Powiedz dziękuję! Dla każdego Ukraińca! Za każde uratowane życie! Dla każde dziecko! Gdyby nie Ty i Twój naród, nie przetrwalibyśmy do tej pory. Nigdy nie zapomnimy, jak wyciągnęliście rękę do Ukrainy..,
Zrozumcie! Kiedy to wszystko pisałam, zajęło mi więcej niż jeden dzień, aby zapisać na papierze, co się z nami stało. Wiem, że żyjemy i dziękuję za to Bogu. Kropka.
Jedno wiem! Moje dziecko dorośnie i przez całe życie będzie dziękować każdemu Polakowi i przez całe życie będzie nienawidził każdego rosjanina, który sprowadził śmierć na naszą ziemię.
Kiedy wojna się skończy...
Zapraszam do mojego domu. Obiecuję, że Ci się spodoba. Mamy niesamowity kraj, Twoja Warszawa jest jak Kijów i Lwów razem. I najsmaczniejsze arbuzy i kukurydzę w naszym Chersoniu. Wszyscy Ukraińcy przyjmą was chlebem i solą, bo jesteście naszymi braćmi.
Tina Kamara